Jak to z tą Eurowizją bywa? Czyli trochę naopowiadam.

Wczoraj odbył się finał 64. Konkursu Piosenki Eurowizji, w Tel Awiwie, w Izraelu. Od razu zaznaczam, że jeśli przyszliście tutaj coś o technologii poczytać to raczej wątków technologicznych tutaj nie znajdziecie. Wpis ten w zasadzie powstał tylko po to, abym mógł się podzielić i zapisać swoje przemyślenia i wypowiedzieć się na dany temat. W każdym razie – Eurowizja, odkąd pamiętam, kojarzy się w zasadzie z konkursem czysto politycznym, w którym to w finale poszczególne kraje oddają głosy na kraje sąsiadujące, gdzie ogólnie jest widoczna tak zwana przeze mnie „laurka zachodniego świata”. Ogólnie konkurs który cieszy się średnim zainteresowaniem u nas w Polsce. Nie mi to oceniać, nawet nie zamierzam podejmować tego tematu w tym wpisie. W zasadzie chciałbym tak ogólnie spojrzeć na to co we wtorek, czwartek i w sobotę ukazało się po dwudziestej pierwszej na ekranie telewizorów lub urządzeń z odpalonym YouTubem (notabene tam preferuje oglądać konkurs niż przez anteny TVP, nie chcę mieć dodatkowego polskiego komentarza do wszystkiego).

Numero Uno: Polska Reprezentacja

Po ogłoszeniu przez TVP na przełomie lutego i marca (chyba) głoszącego iż zespół Tulia będzie miał zaszczyt reprezentować nasz kraj w Tel Awiwie, w internecie zawrzało. Rzeka komentarzy i wpisów na plotko-mediach jak jeden mąż głosiła, że ten wybór przez władze telewizji jeszcze odbije się rykoszetem (co z resztą niestety tak się stało). Moim zdaniem „Fire of Love (Pali się)” w wykonaniu Tulii to kawał dobrego dzieła muzycznego, ale zbyt „awangardowego” jak na eurowizyjne standardy. Nie oszukujmy się – tym konkursem rządzi gatunek Pop i ogólnie pojęta muzyka „lekka”, uniwersalna. Fire of Love stanowi swego rodzaju rodzaj popkultury, chociażby poprzez mieszanie folklorystycznych wpływów w instrumentalistyce i białym śpiewie z naprzemiennymi słowami po angielsku i po polsku i lekkością tematu w tekście jakim jest po prostu motyw miłości. Jednakże to jest popkultura czysto polska, dokładniej – folklor alternatywny. Polski oczywiście. Tutaj wkrada się pierwszy błąd – piosenka nie jest uniwersalna w swojej budowie – mam na myśli warstwę muzyczną. Jest po prostu stworzona w oparciu o „polską myśl folklorystyczną”, która najprawdopodobniej przez większość europejczyków zrozumiana nie będzie. Owszem, patrząc w komentarze pod szotami z półfinału jak i oficjalnego teledysku znajdziemy bardzo duży odsetek ludzi chwalących utwór. Ale tutaj mamy też drugi problem – utwór jest bardziej doceniany przez zagranicznych słuchaczy. Polacy głównie wypowiadają się nieprzychylnie. A szkoda – utwór reprezentuje naszą kulturę lokalną, Polską, z której my powinniśmy być dumni, ale cóż – wydaje mi się że globalizacja i zmiana ustrojowa niejako wymazała z nas przywiązanie do kultury lokalnej i odgórnie uznajemy to za coś obciachowego. A szkoda – moim zdaniem utwór jest świetny, z resztą jak cały zespół. Trzeba po prostu wyczuć ten gatunek i dopiero wtedy człowiek zanurza się kompletnie.

Przyszedł półfinał, no i nie przeszliśmy dalej. Co zawiodło? Moim zdaniem to co powiedziałem wyżej – mało ludzi z Europy odnajdzie się w tym utworze. Pozatym, Eurowizja to dynamicznie zmieniający się nurt muzyki. Gdybyśmy wystawili ten utwór na ten sam konkurs, ale chociażby 10 lat temu, to wydaje mi się że moglibyśmy zajść o wiele wyżej. Moje słowa potwierdzi występ Verki Serduchski w 2007 roku gdy z utworem „Dancing Lasha Tumbai”, znanym też jako „Sieben sieben eins zwei” zdobyła 2. miejsce w finale, tworząc coś w rodzaju eurowizyjnego memu, który pojawiał się w późniejszych edycjach, w tym nawet na wczorajszym wielkim finale w Tel Awiwie.

Numero Secundo: Odpadliśmy. Co dalej?

Skoro odpadliśmy to zwróciłem uwagę na pozostałych uczestników celem znalezienia swoich osobistych faworytów. Od razu mówię – moje typy okazały się inne niż faktyczny zwycięzca. Wybrałem po jednym kraju z obydwu półfinałów. Z pierwszego półfinału najbardziej do gustu przypadła mi Nevena Božović reprezentująca Serbię z utworem „Kruna”, czy tam po polsku „Korona”. Ta propozycja może się wydawać trochę stronnicza ze względu na moją słabość do Bałkan, ale taką nie jest, po prostu utwór mnie urzekł. Nevena zaprezentowała przepiękną balladę o miłości jako wartości, z której trzeba być dumnym. Utwór zaśpiewany w języku serbskim, dodatkowo lekko dopiesczony rockowymi brzmieniami w przejściach pomiędzy zwrotkami i refrenem. Tym bardziej na uznanie zasługuje fakt, że wokalistka w całości napisała melodię i tekst, całość dedykując swojemu mężowi. Prawda, że słodkie? Teraz poświęćcie 3 minuty i 18 sekund na zanurzenie sie w tym utworze. W zasadzie język serbski działa tu na naszą korzyść – dużo możemy z tekstu zrozumieć jako Polacy.

Drugi faworyt z drugiego półfinału wydawał mi się dość oczywisty. Stwierdziłem że to musi być Siergiej Łazariew reprezentujący Rosję. Siergiej pokazał się z bardzo dynamicznym utworem, który niezaprzeczalnie porwał publikę. Dodatkowo Rosja pokazała świetny performace na scenie, co sprawiło, że występ oglądało się bardzo przyjemnie. Ponadto, Łazariew pojawił już się na Eurowizji w 2016 roku i prawie wygrał z Ukrainą, także od razu wydawało mi się, że to chęć dokończenia sukcesu z 2016 roku.

Numero Trio: Wygrała Holandia.

Finał zakończył się wygraną Holandii i to tam, po 44 latach, Eurowizja powróci (Z tego miejsca pozdrawiamy Czarka z AppleReviewsPL 😜). Sam utwór osobiście mnie nie porwał, aczkolwiek jest on bardzo sztandarowy jeśli chodzi o kompozycję i nurt muzyczny, więc właśnie to moim zdaniem zaważyło nad zwycięstwem. No i do tego dochodzi też fakt, że Eurowizja, przynajmniej w ocenie „profesjonalnych Jury” jest bardzo polityczna, ale to już nie do mnie należy.

Kończę swoje rozważania z Eurowizją, w zasadzie oglądam ten konkurs właśnie dlatego, żeby zrobić sobie przegląd utworów z całej Europy, wyniki dla mnie nie grają aż tak wielkiej roli. Cóż, takie realia.